Saksonia i „odczuwalna wojna”
Saksonia i „odczuwalna wojna”
Górne Łużyce w okresie transformacji
Moja ostatnia podróż do Bośni rozczarowała mnie. Już poprzednie wyjazdy mnie trochę zdegustowały. Ale wtedy nie byłem wystarczająco szczery wobec siebie. Tak jakbym NIE UMIAŁ uwierzyć w to, co widziałem podczas moich ostatnich podróży, bo CHCIAŁEM uwierzyć w to, co myślałem podczas mojej pracy za granicą, kiedy przez trzy lata pomagałem odbudowywać kraj po wojnie.
Po każdej wojnie ludzie mają nadzieję. Ale co zostało z tej nadziei? Co się dzieje, gdy nadzieja jest dosłownie " usadzona" przez trwający dziesięciolecia brudny teatr polityczny?
Oto Bośnia dzisiaj: właściwie piękny kraj, rządzony jest przez skorumpowane i nacjonalistyczne grupy, które tylko wtedy współpracują, gdy mają otrzymać pieniądze z międzynarodowej puli. Wskaźnik emigracji młodych ludzi jest wysoki, wskaźnik urodzeń marginalny. To tylko kwestia dziesięcioleci, aż...
Tak, co właściwie?
To wszystko przypomina mi trochę wschodnią część Saksonii, gdzie mieszkam. Jest tu kilkoro ludzi, którzy wierzą, że przyszłość przyniesie pozytywne zmiany. Ale gdy się tak dokładniej popatrzy: niewielu młodych ludzi, ale za to dużo starszych panów ze skwaszonymi minami.
Kto chce tu mieszkać? I przede wszystkim: dlaczego?
To gryzie mnie mokry kot w plecy: dlaczego tu mieszkam? Gdyż jest tu pięknie, jest to moja ojczyzna, bo nie wiem, gdzie mógłbym pójść? Bo wierzę w pozytywne zmiany w regionie?
Jasne, okolica jest ładna. Ale znaczenie rzeczy pochodzi ze stosunku, jaki masz do rzeczy. A faktem jest, że niewielu młodych ludzi chce mieć związek z tym regionem. Dom, jak się wydaje, to głównie sprawa starszych panów. Ale nie tak starych ludzi, którzy nie chcą w to wierzyć.
Bośnia jest też piękna. Ale to nie ma znaczenia dla tego kraju. Rozwój jest znikomy. Właściwie wydaje mi się, jak zauważyłem podczas mojej ostatniej wizyty, że bardziej opłaca się upić wieczorem, niż myśleć o tym, co można zrobić ze swoim życiem w średniej lub dłuższej perspektywie. Bo można się naprawdę wysilać, a i tak nie wiadomo, czy coś z tego wyjdzie. Oczywiście, tak naprawdę nigdy nie wiadomo. Ale co jeśli musisz prawie żebrać, aby dostać pracę z ubezpieczeniem? Albo gdy mimo teoretycznie równych szans, wysyła się was do etnicznie odrębnych szkół zawodowych? Praktycznie przechodzisz przez tę samą bramę szkolną, a trafiasz do różnych klas. Kryterium wyróżniające? Nazwisko, wyznanie, miejsce zamieszkania.
Saksonia jest daleka od czegoś takiego. To tutaj nie istnieje. Dlaczego więc te porównanie?
Bo przykład Bośni pokazuje, czym się to kończy, gdy dajemy wolną rękę zamkniętym myślom, które w jakiś sposób "oglądają się za siebie". Nie chodzi mi o to, że kończy się to wojną, ale o to, że zły nastrój osiada na kraju jak bakteria, że aż trudno dostrzec przyszłość i nikt nie chce się tu przeprowadzić.
W Saksonii sytuacja wydaje się z początkowo odwrotna: zatruty klimat spowodowany jest nie tyle rażącą głupotą "z góry", co raczej złymi nastrojami "na dole", w środku społeczeństwa. Ale podobnie jak w Bośni, mamy kiepski wskaźnik urodzeń, a jednocześnie wysoki odpływ ludności i niewielką migrację wewnętrzną.
Oczywiście, można by odwrócić przysłowiową kolej rzeczy i reklamować się zgodnie z aktualnym nastrojem: W Zagłębiu Ruhry czy Berlinie wywieszać plakaty, że ludzie powinni przyjeżdżać do Saksonii, bo tam Niemcy są jeszcze "normalne". Yihaa!
Jest jednak jeszcze jeden powód, dla którego warto dokonać porównania: w Saksonii mamy pokój, ale w sercach niektórych rozgniewanych współczesnych "odczuwalną wojnę".
W Bośni ludzie wiedzą, co to znaczy wojna domowa, dużo czasu zajęło im zapomnienie bezpośrednich skutków wojny. Panuje tam pokój, ale wciąż wiele osób ma nikłą nadzieję na pomyślną przyszłość, ponieważ echa wojny wciąż wiszą w powietrzu w postaci tej przeklętej politycznej farsy. Na każdy rok wojny potrzeba dziesięciu lat, aby wyrównać straty. W Bośni trwa to znacznie dłużej.
Podczas gdy w Bośni traumatyczne skutki wojny są oczywiste i ludzie chcieliby żyć inaczej, ale nie mogą tego zrobić, w Saksonii nie widzimy przyczyn " odczuwanej wojny" w umysłach ludzi, ponieważ nie było żadnego katastrofalnego wydarzenia, które by ją wywołało.
Jednocześnie niektórzy Saksończycy zachowują się tak, jakby wojna miała zaraz wybuchnąć, jakby kilkoro migrantów albo Covid przedstawiał „totalną” katastrofę i że trzeba by zaryzykować dom, podwórko i reputację, by podjąć przeciwko temu działania.
Czujesz się jak na wojnie, ale to wszystko odbywa się tylko emocjonalnie. Tak bardzo wojenny cios podczas demonstracji nie spada na głowę "wroga", ale policjanta, który może być twoim sąsiadem.
Podczas gdy niektórzy nasi rodacy "czują wojnę", my racjonalnie rzecz biorąc mamy do czynienia "tylko" z demokracją, która właśnie musiała opuścić strefy komfortu, do których była przyzwyczajona przez dziesięciolecia, ponieważ sytuacja staje się trudniejsza... albo my w Saksonii po prostu się starzejemy i czujemy się "jakoś gorzej"... albo nawet nie dowiedzieliśmy się, jak właściwie działa demokracja... albo niektórzy z nas zdali sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie chcą demokracji.
Był może rok 1989 pomyłką? Większość z nas chciała przecież opuścić ten kraj, chcieli coś innego, przede wszystkim Saksończycy. Teraz mamy coś innego – ze wszystkimi problemami i sprzecznościami. I nie, nie jest łatwo w polityce robić coś właściwie.
Ale jest rzeczywiście tak, że nie chcieliśmy tego, co teraz mamy? Wygląda na to, że życzyliśmy wprawdzie sobie wtedy wolność, ale tak, jakbyśmy na dzisiejsze czasy reagowali emocjami rodem z NRD. Kiedy dzisiejsi politycy próbują przeprowadzić kraj przez zawirowania obecnego świata, czujemy się zdradzeni i oszukani.
Migracja, covid, zmiany klimatyczne, ceny energii, inflacja…. Co będzie nam jeszcze doskwierać?
„Stare, dobre czasy” są jak miejsce, za którym tęsknimy, ale w którym nie możemy być. Pojawiają się ono zawsze wtedy, gdy przeszłość, o której mowa, jest wystarczająco dawno temu i nie jest już dostępna dla odbarwionych wspomnień. Jeśli nawet NRD przekształca się w miejsce tęsknoty, to coś jest nie tak, a jeśli dzisiejsze protesty porównuje się z tymi, które doprowadziły do końca NRD, to coś jest jeszcze bardziej nie tak.
Jest tak, jak Michail Gorbatschow powiedział swego czasu: kto przychodzi za późno, tego życie ukarze. W 1989 roku Saksończycy nie spóźnili się z rozpoczęciem przemiany. Jednak w dzisiejszych czasach, w obliczu wszystkich kurczących się procesów i wyzwań, nie powinniśmy patrzeć na ładnie wyobrażoną przeszłość, ale na przyszłość. I to jest jak każda przyszłość: ponieważ trudno ją sobie wyobrazić, może się nie podobać. Ale i tak nadejdzie.
Byłoby dobrze, gdybyśmy nie gloryfikowali przyszłości lub przeszłości i stawili czoła przyszłości, tak jak ona nadchodzi. Nawet jeśli jest to trudne z naszymi socjalistycznymi duszami przyciętymi do idealnych stanów. Zmiany klimatyczne nie znikną tylko dlatego, że je ignorujemy. A w obliczu zmieniającego się świata izolacja pomoże tylko do czasu, gdy średnia wieku i niedobór wykwalifikowanych pracowników wzrosną na tyle, że lokalni pracodawcy zaczną organizować własną migrację.
Oczywiście, w ostatnich latach popełniono błędy - na przykład przesadna "kultura powitania" z 2015 r. Ale uczymy się czegoś tylko wtedy, gdy popełniamy błędy lub gdy udaje nam się coś po raz pierwszy. W tym celu musimy również demonstrować i spierać się, ale nie wolno nam kwestionować podstaw naszego społeczeństwa. Bo jaka byłaby alternatywa, konsekwentnie przemyślana? SEXIT" i wszyscy ci z "konkurencyjnymi pomysłami na porządek" się tam wprowadzają? Miejmy nadzieję, że nikt nie myśli o tym poważnie.